niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział drugi

Właśnie skończyłam grać ostatnią piosenkę. Byłam już  zmęczona i prawie nie czułam dłoni. Zima w tym roku wcale nas nie oszczędza i mróz jest dość dokuczliwy. Prawdopodobnie z tego też powodu  ulice świeciły dzisiaj pustkami. Z nieprzyjemną pogoda zmierzyli się tylko Ci, którzy byli do tego zmuszeni, a w tą grupę osób zaliczam się również ja.  Mam szczęście, że w tym sezonie udało mi się zgłosić po zimową odzież jako jedna z pierwszych, dzięki czemu nie zamarzam podczas całego dnia spędzonego na zewnątrz. Pamiętam, że podczas pierwszej zimy, kiedy jeszcze nie wiedziałam, co się gdzie znajduje, dostałam mocno wysłużoną i przymała kurtkę. Mocno się wtedy rozchorowałam, przez co przez dwa tygodnie nie byłam w stanie śpiewać, a co za tym idzie - nie miałam za co żyć. Dzięki tej mało przyjemnej sytuacji nauczyłam się, że nie warto wydawać wszystkiego, co uda mi się zebrać, jednego dnia. Zakładając, że  dzisiaj znalazłabym się w podobnej sytuacji, miałabym za co kupić jedzenie przez najbliższe kilka dni. Tamtej zimy nie miałam tak dobrze. Gdyby nie inni, bezdomni, którzy dzielili się ze mną tym, co mieli (a jak wiadomo sami nie posiadają zbyt wiele), pewnie by mnie tu dzisiaj nie było. Kiedy uratowali mi życie, zrozumiałam, że odkąd trafiłam na ulicę, to oni są dla mnie taką jakby rodziną. Choć nie ukrywam, że nigdy nie nauczę się ich tak traktować. Wiem, że powinnam chociaż się o to postarać, ale szczerzę tego nie chcę. Po prostu nie widzę sensu w przywiązywaniu się do miejsca i osób, od których tak bardzo pragnę uciec. Już raz przeżyłam rozstanie i za wszelką chcę uniknąć teraz tej tragedii.

 Droga do noclegowni prowadziła przez kilka wąskich, osiedlowych  uliczek i niewielki park, który w o tej porze roku wygląda bardzo urokliwie. Wysokie, pokryte białym puchem drzewa sprawiają wrażenie jakby kłaniały się wszystkim spacerującym. Na kilku z nich wiszą małe, drewniane  karmiki, dzięki którym nawet zimą można usłyszeć piękny, ptasi koncert. Ich popisy zazwyczaj są inspiracją do mojej własnej twórczości, którą jak na razie trzymam tylko dla siebie. Zaśnieżone ścieżki, spotykające się na samym środku parku, wieczorami są delikatnie oświetlane. Przy co drugiej latarni stoją samotne ławeczki, na których często można spotkać przytulające się pary. Sama też lubię na nich przesiadywać. To miejsce jest niesamowite. Ma w sobie coś niezwykłego, co sprawia, że mogłabym tu spędzać całe dnie. Nie wiem czemu, ale w tym parku nigdy nie czuję się samotnie. Mam wrażenie, jakby ktoś zawsze był tu ze mną. Dzisiaj pomimo niskiej temperatury też postanowiłam na chwilkę zatrzymać się i nacieszyć oczy tym widokiem. Sama nie jestem w stanie  do końca zrozumieć, co takiego ciągnie mnie tutaj? Dlaczego nie potrafię przejść przez te dróżki obojętnie? Ale to chyba najbardziej podoba mi się w tym parku- niezwykłość z nutką tajemniczości.

Nie wolno mi jednak zapomnieć również o tych mniej przyjemnych rzeczach. Noclegownia, przed którą teraz stoję, nie jest już taka cudowna. Nie da się ukryć, że  widząc ten budynek chcę raczej uciekać, a nie spędzać w nim noc, ale nie mam innego wyjścia. Szara, brudna i odrapana elewacja była wizytówką tego miejsca. To może wydawać się dziwne, lecz to jest chyba najładniejsza cześć tego budynku. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że w środku nie jest czysto, jednak wszystko było bardzo zniszczone i przygnębiające. Ściany prawdopodobnie już ładnych parę lat temu zostały pomalowane na biało, co oznacza, że obecnie przypominają odcieniem elewacje. Połamane łóżka stoją przy drzwiach do piwnicy, czekając na naprawę lub wyniesienie na śmietnik. Po wejściu przez metalowe, pomazane drzwi zawsze kieruję się na lewo, gdzie znajduje się coś w rodzaju recepcji. "Przemiłej" kobiecie, która jest tu chyba za karę, za każdym razem należy podać swoje nazwisko. Jako odpowiedź otrzymujesz  numer pokoju i łóżka, w którym spędzisz najbliższą noc. W budynku są cztery identyczne pomieszczenia, a w każdym z nich mieści się zazwyczaj około dziesięć osób. Dzisiaj trafiłam do pokoju numer 4, w którym miałam zajmować pierwsze łóżko, co oznacza, że jeszcze nikogo w nim nie ma. Parę razy zdarzyło się, że nikt nie pojawił się przez całą noc. Z jednej strony cieszyłam się, że nie muszę z nikim rozmawiać, choć wizja spędzenia w ciemnym pomieszczeniu samotnie kilku godzin, jakoś nigdy nie przypadła mi do gustu. No tak zapomniałam dodać, że światło było luksusem, na który nie mogłam sobie pozwolić.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w niewygodnym łóżku i wpatrywałam się w niewielkie dziury w ścianach, które zapewne mają swoją własną historię. Jednak to nie one nie pozwalały mi odpocząć, tylko tajemniczy Matt. Zastanawiałam się, co może w tej chwili robić.  Tworzyłam różne scenariusze jego życia. Nie ukrywa, że byłam bardzo ciekawa jak wygląda jego codzienność. Na początku widziałam go w roli zwykłego faceta, który spędza właśnie noc z przyjaciółmi w jednym z londyńskich klubów. Innym razem myślałam o nim jako o spokojnym, kochającym chłopaku, który ogląda film z wtuloną w niego prześliczną dziewczyną. Chciałabym widzieć, czy któraś z moich wizji jest choć minimalnie zbliżona do jego rzeczywistości. Od naszego pierwszego  i jak na razie ostatniego spotkania minął już prawie miesiąc. Rozmyślam, czy jeszcze kiedyś nasze drogi się spotkają. Szczerze mówiąc, nie byłabym wcale zdziwiona, gdyby tak się nie stało. To nawet nie jest takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Przecież powiedziałam mu, gdzie może mnie znaleźć, więc po prostu unika tych miejsc. Lepiej tak, niż jakby miał codziennie mijać mnie bez słowa wyjaśnienia. Tak naprawdę teraz mam już tylko jeden powód, dla którego chciałabym ponownie zobaczyć się z Mattem. Jestem mu winna podziękowań, za nadzieję i dobre nastawienie, które obudziły się we mnie po wspólnym występie. Co prawda szybko je straciłam, ale to przecież już nie jego wina. Chociaż nigdy nie myślałam o tym, że może tak właśnie ma być? Może nie mamy się już nigdy spotkać? Może  Matt miał być tylko iskierką, początkiem zmian i zniknąć z mojego życia tak szybko jak się pojawił? Może miał tylko pokazać mi, że jeszcze nie wszystko jest stracone?  Jest tylko jeden problem, który całkowicie zmienia sytuację. Razem z nim zgasła iskierka. Już mówiłam, że sama nie dam rady zacząć wszystkiego od nowa. Jestem za słaba. Zbyt łatwo można mnie złamać, co zdążyłam już chyba udowodnić. Skoro to jest ta lepsza strona medalu, to gdzieś musi kryć się również jego gorsza odsłona.  A co, jeśli to właśnie mieszkanie na ulicy jest mi pisane, a odejście Matta, miało mi dać do zrozumienia, że powinnam porzucić marzenia o normalności? To zdecydowanie ta zła  wizja, która niestety w obecnej sytuacji wydaje się być bardziej prawdopodobna. I chyba właśnie dlatego nie chce się poddać. Chce udowodnić sama sobie, że będę silna, że mi się uda. Jeśli ja w to nie uwierzę, to kto to zrobi? Czy nie wspominałam już przypadkiem, jak zmienną istotą jest kobieta? Ciekawe kiedy ponownie zniknie wola działania?  Jednak najbardziej intrygujące w całej tej pokręconej sytuacji jest to, że przyczyną mojej nagłej zmiany nastroju, znów był on.


Wczoraj wieczorem zdecydowanie wybrałam pierwszą stronę medalu i o dziwo dzisiaj mam na ten temat takie samo zdanie.Pogodziłam się z odejściem tajemniczego artysty i postanowiłam zacząć od minimalnych zmian. Podobno małymi kroczkami też się da dojść do celu. Zatem pierwszą modyfikacją mojego życia, było nowe miejsce pracy. Tym razem nie wybrałam tej drogi, którą pokonywałam praktycznie codziennie. Wybrałam miejsce, w którym jeszcze nigdy nie miałam okazji zagrać. Może tutaj też uda mi się kogoś zachwycić i sprawić, że kąciki jego ust, uniosą się delikatnie ku górze? Już dawno nie byłam tak podekscytowana nowymi wyzwaniami. Czułam gdzieś w środku, że ten dzień również, będę mogła zaliczyć do tych lepszych.

W końcu zdecydowałam się zatrzymać na dość zatłoczonej ulicy , naprzeciwko wysokiego biurowca. Moim zadaniem na dziś było wniesienie czegoś nowego nie tylko w swoje życie, ale również w życie zapracowanych i rzadko uśmiechniętych pracowników firmy, przed której siedzibą się znajdowałam. Nie wiem, czy mi się to uda, ale jestem przekonana, że muszę spróbować. Sama się dziwię, skąd u mnie tyle entuzjazmu, ale nie mam ochoty się w to zagłębiać, bo jeszcze mi przejdzie. A zdecydowanie tego nie chce.

Zaczęłam grać tak jak zwykle.Co jakiś czas zwracałam uwagę, na wpatrujące się we mnie przez okna twarze. Starałam się obdarowywać ich uśmiechem, ale nie sądzę, by byli w stanie to zauważyć. Miałam nadzieję, że choć minimalnie umilałam im ich codzienność. Kilka standardowych piosenek, które zajmują pierwsze miejsca na mojej długiej liście ulubionych utworów, przyciągnęły większą liczbę słuchaczy. Kiedyś razem z tatą mieliśmy "Zeszyt piosenek". Za każdym razem, gdy spodobała nam się, jakaś nowa melodia, zapisywaliśmy jej słowa i uczyliśmy się ich na pamieć. Potem siadaliśmy wieczorami  na kanapie i odgrywaliśmy tak dużo utworów, na ile pozwoliła nam mama. Oddałabym wszystko, by móc choć raz znów z nim pośpiewać. Tak strasznie za tym tęsknie.

        -Przepraszam- poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Pierwsza reakcja i skojarzenia kto to może być były oczywiste, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to był zdecydowanie damski głos. Odwróciłam się i zobaczyłam młoda kobietę, trzymającą za ręką śliczną blondyneczkę. - Moja córka chciała się pani coś zapytać.

       -Cześć. Jestem Lily- kucnęłam przed dziewczynką i wysunęłam do niej dłoń.- A ty jak masz na imię?

       -Jestem Vicky.- odpowiedziała i schowała się za nogę swojej mamy.

       -Ślicznie. Podobno chciałaś się mnie o coś spytać? Nie wstydź się kochanie.

       -Słyszałam jak śpiewasz i czy znasz może piosenkę z mojej ulubionej bajki?- zadała pytanie całkowicie serio, jakbym doskonale wiedziała, co najbardziej lubi oglądać. Uśmiechnęłam się i spojrzałam na jej mamę.

       -Słonko, a mogłabyś mi powiedzieć, którą bajkę lubisz najbardziej? Wtedy z pewnością odpowiem ci na twoje pytanie.

       -"Frozen".- teraz musiałam sobie przypomnieć, czy w ogóle kojarzę ta bajkę. Nigdy jej nie oglądałam, bo nie miałam takiej możliwości, ale chyba prawie każdy zna akurat ten utwór.

       -"Let it go"?-zapytałam się, by mieć pewność, czy dobrze trafiłam. W odpowiedzi kiwnęła mi tylko potwierdzająco głową- Oczywiście, że znam i z wielką chęcią ją teraz dla ciebie zaśpiewam, mała księżniczko.

Właśnie dla takich chwil warto było spróbować zmodyfikować moje życie. Mała dziewczynka tańcząca do piosenki, którą dla niej śpiewasz. Uśmiech na twarzy jej mamy i zadowolone miny przechodniów. Czyli mój plan spełnił się w jakimś stopniu. Co prawda zakładałam, że uda mi się rozweselić pracowników biura, ale śmiech tej małej istotki znaczył dla mnie jeszcze więcej. Dzięki Vicky miałam tyle pozytywnej energii, że dzieliłam się muzyką z innymi  znacznie dłużej niż zwykle. A może to po prostu skutek nowych zmian? Kto wie. W drodze powrotnej zahaczyłam o jedyny otwarty o tej porze sklep spożywczy i postanowiłam uczcić ten udany dzień w moim ulubionym, magicznym parku. Można pomyśleć, że czego więcej potrzeba do szczęścia, ale mi do pełnej radości brakowało jeszcze wiele. Choć i tak dobrze, że mam już cokolwiek.

Jak zwykle o tej godzinie wszystkie ławeczki były już puste, dlatego mogłam zając moją ulubioną, z której widziałam prawie cały park. Popatrzyłam na moją najwierniejszą przyjaciółkę i podziękowałam jej za cudowny dzień. Zawsze tak robiłam, bo zdawałam sobie dobrze sprawę, że bez niej nie udałoby mi się przeżyć na ulicy nieco ponad trzy lata. Kocham ją i to właśnie ona jest dla mnie w tej chwili rodziną. Może ktoś uznać mnie za wariatkę, że wolę gitarę od innych ludzi, ale przynajmniej mam pewność, że ona mnie nigdy nie zostawi. Znając życie, gdybym zbliżyła się do reszty bezdomnych, też by nie odeszli, ale ja już owszem. Przyciągnęłam zniszczony pokrowiec do siebie i oparłam o niego głowę. Wspominałam już jak bardzo jestem zmęczona?

       -Lily, to ty? Lily. - poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu. Zaraz ten ktoś zna moje imię. Z tego, co pamiętam niewielu osobom się przedstawiałam.- Lily obudź się. Lily słyszysz mnie?- Wiem, że gdzieś już słyszałam ten głos, ale nie byłam jeszcze do końca przytomna i nie potrafiłam dopasować, go do osoby.- Halo Lily? Proszę obudź się.- w końcu doszło do mnie, o co prosi mnie stojąca nade mną osoba i powoli otworzyłam oczy i spojrzałam przed siebie. Uśmiechnęłam się mimowolne.  Jak mogłam nie poznać tego głosu?

    -Matt, co ty tu.... co się stało? Dlaczego ja...? - zaczęłam zastanawiać się, gdzie ja w ogóle jestem i co tutaj robi Matt. Ostatnie, co pamiętam, to podziękowania przyjaciółce i..., Już wszystko jasne.

   -Spokojnie, nic się nie stało. Przechodziłem tędy i zobaczyłem kogoś leżącego na ławce. Byłem trochę zdziwiony, bo jest dość zimno, a godzina też nie sprzyja samotnemu spędzaniu czasu, więc postanowiłem sprawdzić, czy nic się nie stało. Rozpoznałem cię i postanowiłem cię obudzić.  Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?Przestraszyłaś mnie mała.

    -Nie, dziękuję. - dzisiaj nie był już tak szczelnie ubrany jak ostatnio, ale przez słabe oświetlenie znów nie byłam w stanie wiele zobaczyć. Czy to nie dziwne, że w moim ulubionym lekko tajemniczym miejscu spotykam równie tajemniczego chłopaka? -Mógłbyś mi powiedzieć, która jest  godzina?  Nawet nie wiem ile czasu spędziłam na tej ławeczce. - tak naprawdę to nie wiem też, o której dokładnie tutaj przyszłam. Bardziej interesowało mnie, czy będę jeszcze mogła wejść do noclegowni.

    -Jest wpół do pierwszej. - czyli szykuje się magiczna noc w blasku księżyca.-Coś się stało, że tu zasnęłaś? - widać było, że trochę się przejął, ale pewnie sama też bym tak zareagowała, gdybym znalazła kogoś znajomego w środku nocy na ulicy.

    -Nie, wszystko jest w porządku. Po prostu byłam bardzo zmęczona i kiedy na chwilę zrobiłam sobie przerwę musiałam zasnąć. Dziękuję, że mnie tu znalazłeś, gdyby nie ty chyba bym tutaj zamarzłabym .
   
     -Nie ma za co. Mam nadzieję, że nic się złego nie dzieje.

    -Nie, nie ma się czym przejmować. -nic nie było w porządku, ale on nie musi o tym wiedzieć. -Będę się już zbierać.  Jeszcze raz dziękuję i może do zobaczenia kiedyś w trochę lepszych okolicznościach.

    -Poczekaj, odprowadzę cię. - trochę się zestresowałam. Nie miałam ochoty, aby zobaczył, gdzie śpię. Nic nie mówiłam, że jestem bezdomna, a w tej sytuacji to nienajlepszy moment na takie wyznania.

    -Nie trzeba, poradzę cobie. Ty też się pewnie gdzieś spieszysz. Dziękuję. -złapałam szybko gitarę i ruszyłam w kierunku zamkniętej noclegowni. Jak to mówią: nadzieja umiera ostatnia. - Cześć Matt. Miło było cię znów spotkać.

   -No dobrze, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Chciałem dzisiaj z tobą zagrać, ale cię nie było. - czyli jednak nie zapomniał, tylko czemu akurat dzisiaj, kiedy wszystko zaczęłam zmieniać?

   -Jeśli chcesz możesz przyjść jutro. Będę tam gdzie wtedy.- zatrzymałam się, by jeszcze raz na niego spojrzeć. Machnęłam mu ręką i zostawiałam samego koło mojej ulubionej ławki. - Do zobaczenia.

_____________________________________________________

Jest drugi rozdział!!! Mam nadzieje, że wam się podoba. Postaram się dodawać kolejne rodziły co ok. 2 tygodnie. Mam nadzieję, że mi się uda.
Proszę, jeśli czytacie, to komentujcie (to bardzo motywuje do pracy).


3 komentarze:

  1. Super! Urocza dziewczynka ;) ja akurat nie znam całej 'let it go' a przynajmniej nie taką (bardziej the nbhd) ;)
    Czekam na kolejny rozdział! Jestem ciekawa czy Matt sie pojawi i czy lepiej sie ze sobą poznają :) życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i oczywiście zapraszam na nowy rozdział ;) dodawany na szybko bo właśnie jadę autokarem na Halsey w Berlinie ;)

      Usuń
  2. Jeju, ale masz talent do pisania opowiadań. Jestem bardzo ciekawa, co się wydarzy w kolejny rozdziale. <3

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz! Im jest ich więcej, tym
przyjemniej się pisze!