niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział czwarty

Od kilu dni na ulicach widać zdecydowanie większy ruch. Wszędzie pełno młodych, zabieganych ludzi, którzy na ostatnia chwile próbują znaleźć najlepsze prezenty. W każdej witrynie sklepowej widać uśmiechnięte Mikołaje, aniołki oraz pięknie przyozdobione choinki. Panie ekspedientki maja na twarzach wymalowane sztuczne uśmiechy, które zachęcają kolejnych klientów do wydania, jak największej ilości pieniędzy. Tak zwana "świąteczna gorączka" na szczęście już za dwa dni powinna się uspokoić. Tak, już tylko dwie noce dzielą nas od wigilii, dnia, który tak bardzo mnie przygnębia.

To już będą moje czwarte święta spędzone na ulicy. Boje się, że skoro już po raz czwarty zaczynam tą samą historię, to nigdy nie uda mi się z niej wyrwać. Też chciałbym teraz móc kupować prezenty dla moich rodziców, chociaż nie ukrywam, że zawsze wyznawałam zasadę "im szybciej tym lepiej" i pewnie o tej porze moje podarunki leżałby już zapakowane w mojej tajemniczej skrytce. Rodzice myśleli, że są na tyle sprytni, że uda im się ukryć przede mną, to co sami kupili, ale już od wielu lat, wiedziałam, gdzie chowają prezenty. Mimo tego byłam dobra córką i tylko raz pozwoliłam sobie na podglądanie. Zazwyczaj wolałam mieć niespodziankę. Dziwne prawda?

Muszę przyznać, że kiedyś moja ulubioną porą roku była zima, a teraz wręcz nienawidzę tego okresu. Jak to mówią "punkt widzenia zmienia się od punktu siedzenia". Te kilka miesięcy zawsze kojarzyło mi się ze wspólnym przesiadywaniem przy komiku i śpiewaniem, wtedy nawet mama często do nas się przyłączyła (z reguły była biernym widzem naszych występów) lub nagrywała nasze poczynania. To właśnie podczas jednego z tamtych wieczorów zadecydowaliśmy o nagraniu własnej płyty i pisaliśmy własne utwory. Byliśmy tacy szczęśliwi i pełni chęci do poznawania świata, a perspektywa szerszym dzieleniem się muzyką, jeszcze bardziej motywowała nas do działania.
 W każde ferie zimowe jeździliśmy na narty. Święta też często spędzaliśmy na górskich stokach. Uwielbiałam śnieg i wolność, którą czułam podczas każdego zjazdu. Narty to była nasza największa wspólna pasja (bo muzyka dotyczyła mnie i taty), która co roku zbliżała nas do siebie jeszcze bardziej. Byłam tak strasznie zżyta z moimi rodzicami, jak chyba żadne dziecko na kuli ziemskiej. Byli dla mnie ogromnym autorytetem, ale rownież najlepszymi przyjaciółmi, jakich mogłam sobie wymarzyć. Nie miałam przed nimi żadnych tajemnic, a i oni ufali mi bezgranicznie. Może czasami się sprzeczaliśmy, ale nasze kłótnie szybko kończyła wspólna, czasami nawet poważna rozmowa.  Przez to, co dla mnie robili i przez nasze niesamowite relacje, chyba nigdy nie uda mi sie pogodzić z ich strata. To cały czas boli i nie chce przestać. 

Na myśl o tych wszystkich rodzinnych wspomnieniach pojedyncze zły spłynęły po moich policzkach. Oddałabym wszystko, by móc ich przytulić i podziękować im za najlepsze 18 lat mojego życia. Bez nich nic nie ma sensu.

Mimo niezbyt dobre nastroju, nie chciałam, aby inni podzielali mój los i zamiast grać smętne utwory, wybrałam kolędy. Dzięki temu, że wszyscy je znają łatwiej w te dni zebrać przed sobą chociażby  maleńką publiczność.

-Dzień dobry kochanie- uniosłam głowę do góry i ujrzałam znajomą mi twarz kobiety- Mam tu coś dla ciebie. Planowałam przynieść ci to rano w Dzień  Bożegonarodzenia, ale wyjeżdżamy już dzisiaj z mężem do naszych dzieci. Mam nadzieje, że ci się spodoba. 

-Dzień dobry- uśmiechnęłam się najszczerzej jak tylko potrafiłam- Naprawdę nie trzeba było.- kobieta dała mi do ręki niewielki pakunek, owinięty w piękny swiąteczny papier- Bardzo dziękuję. Proszę mi wybaczyć, ale nie mam czym się z panią podzielić. - wskazałam ręką na zupełnie pustą torbę

-Ależ kochana to nieprawda, cały czas dzielisz się z nami swoją pasją. To ja chciałam się jakoś odwdzięczyć za przepiękna muzykę, jaką mnie obdarzasz prawie każdego dnia. Masz niezwykły talent i życzę ci, abyś już niedługo spotkała na swojej drodze kogoś, kto pomoże ci pokazać to, co potrafisz całemu światu. 

-Nawet nie wiem jak mam pani dziękować. - znów sie uśmiechnęłam u przytuliłam kobietę- To wiele dla mnie znaczy. Dziękuje. 

-Nie ma za co kochana. To ja dziękuje za te piękne dni z twoja muzyką. Wszystkiego najlepszego z okazji świat. 

-Dziękuje i nawzajem.- spojrzałam na czerwono-zielony papier, kiedy pojedyncza zła kłapnęła na prezent. To były pierwsze łzy szczęścia od wielu długich i ciężkich miesięcy. 

W pudełku znalazłam parę pięknych, ciemnozielonych, wełnianych rękawiczek, tego samego koloru gruby szalik i biała czapkę z pasującymi kolorystycznie do reszty zimowymi wzorami. Na samą myśl o ubraniu tych nowych części garderoby zrobiło mi się dużo cieplej. Taki mały gest, a jak bardzo cieszy. Uśmiech do końca dnia murowany.

*** 
Następnego dnia było tylko gorzej. Zrobiło się zdecydowanie zimniej, a ludzie jeszcze chętniej powychodzili z domów. Co chwila ktoś potykał się o moja torbę od gitary, przez co zmuszona byłam grać na mokrym od śniegu trawniku. Pewnie powinnam się cieszyć, że mijają mnie dzikie tłumy, bo mogę więcej zarobić, ale to wcale tak nie działa.  Okres swiąteczny pod względem zarobkowym jest dla mnie najgorszym ze wszystkich. Prawda jest bardzo dużo ludzi, ale wszyscy są tak zabiegani, że nawet nie zwracają na mnie uwagi.  Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, dlatego  nie jestem zdziwiona, kiedy od godziny w mojej torbie nie przybyło ani gorsza.  Tylko nie myślcie, że tylko ciągle narzekam (choć to chyba niestety trochę prawda).

***

Dzisiaj wigilia. W Anglii prawie nikt jej nie obchodzi. U nas ze względu na polskie korzenie taty, potrzymaliśmy jej tradycje, dlatego tez ten dzień jest dla mnie ciągle bardzo ważny. Na ulicach dzieje się to, co od kilku poprzednich dni,  tylko, że ze zdwojoną siłą. Praktycznie nie widać skrawka wolnej drogi lub chodnika. Na szczęście już jutro wszystko wraca do normy.  

Otworzyłam pokrowiec od gitary i ułożyłam go w tym samym miejscu co wczoraj, odgarniając wcześniej śnieg.  Opalałam o torbę kartkę z napisem "Wesołych Świat" i oddałam się muzyce. Dzisiaj w moim repertuarze górowały kolędy oraz rożne zimowe piosenki. Dzięki temu mogłam jakos poczuć magię świat. Zawsze to coś. 

Co do tajemniczego Matta, to nie mieliśmy kontaktu od naszego wspólnego wypadu do kawiarni. Trochę czasu już minęło, ale pewnie jest tak zabiegany jak ci wszyscy ludzie. Kupuje prezent rodzicom, swojemu współlokatorowi i pewnie jeszcze wielu innym przyjaciołom. Czy mu zazdroszczę? Oczywiście, ale to chyba taka zdrowa zazdrość.
 Mam tylko nadzieje, że jeszcze o mnie nie zapomniał i jak tylko znajdzie chwile, to przyjdzie i zagramy obiecany "koncert". Nie ukrywam, że czekam na ten moment ze zniecierpliwieniem. 

***
  
Zrobiło się już dość ciemno. Pozapalały się uliczne lampy, a sklepiki powoli zaczęły się zamykać.  Obserwowałam jak spóźnialscy biegli do domu z ostatnimi prezentami w rękach. Byli tacy zabiegani, ale rownocześnie szczęśliwi. To jest jeden z piękniejszych obrazów, jaki mogłam dzisiaj zaobserwować.  Sama też się uśmiechnęłam, bo chyba jedyne, co mi pozostało to cieszysz się z czyjegoś szczęścia. 

Kiedy ruch na ulicach zamarł już prawie całkowicie, postanowiłam udać się do mojego ulubionego miejsca, koło wspomnianego kiedyś placu zabaw. Znowu wpatrywałam się w to piękne gwieździste niebo i w myślach rozmawiałam z rodzicami. Wspominałam nasze wcześniejsze wigilie, rozkoszując się magiczną chwilą "z nimi". Czy wspominałam już jak strasznie za  nimi tęsknie? 

Obudziłam się całkowicie przemarznięta. Cholera znowu zasnęłam na dworze. To mnie może kiedyś zabić. Muszę przestać dawać sobie czas na melancholię w zimowe wieczory, bo to się dla mnie źle skończy. Wstałam i otrzepałam się ze śniegu. Nie miałam pojęcia, która jest godzina, wiec zarzuciłem torbę na plecy i ruszyłam w kierunku noclegowni. Może tym razem mi się uda i będę miała gdzie spać, bo na dworzec za nic w świecie nie pójdę. Już chyba wolę zamarznąć.

Szłam właśnie przez mały osiedlowy park, kiedy zauważyłam nadchodzące w moja stronę dwie ubrane na czarno postacie. Z daleka udało mi się wywnioskować, że są to mężczyźni. Ich potężne sylwetki poruszały się chwiejnym krokiem w moim kierunku. W moich oczach można było odnaleźć tylko przerażenie, związane ze świadomością, że w oddali kilkuset metrów nie ma żadnych domów, sklepów lub innych miejsc, w pobliżu których mogliby znajdować się jacykolwiek ludzie. Strach dosłownie mnie sparaliżował. Nie wiedziałam jak mam postąpić, czy krzyczeć, uciekać, czy udawać, że nic się nie dzieje. Z drugiej story nie mogłam się podać bez jakiejkolwiek walki.  Zaczęłam się cofać, choć gdzieś z tyłu głowy miałam świadomość, że to nic nie da. Nawet gdybym zaczęła biec, oni i tak mnie dogonią po kilku sekundach. Nadzieja matką głupich prawda?

Podniosłam wzrok w ich kierunku, kiedy moje serce praktycznie się zatrzymało. To koniec. Byli najwyżej 10 kroków ode mnie. Jeden z nich był zdecydowanie wyższy od drugiego i lepiej zbudowany. Obaj wyglądali jak typowe dresy ogolone na łyso, z którymi nie warto się zadawać. Rzucili na ziemię puste butelki po piwie i zaśmiali się szyderczo. Jedno czego byłam pewna, to tego, że to spotkanie nie mogło się dobrze skończyć. Kiedy zbliżyli się na tyle, że nie musieli do mnie krzyczeć, bym mogła zrozumieć ich słowa, zaczęli rzucać w moja stronę nieprzyjemne epitety. Mówią, że słowa ranią bardziej niż nóż, ale chyba wolę nie doświadczyć tego porównania na własnej skórze. Na ludzkie słowa przez te trzy lata stałam się już odporna. Poczułam jak któryś z nich łapie mnie za rękę, przez co moje serce na chwilę przestało bić. Chciałam zabrać dłoń, ale oni byli zdecydowanie silniejsi. Zaczęli się do mnie dobierać, a ja cały czas próbowałam się wyswobodzić ze stalowego  uścisku śmierdzącego piwem i papierosami faceta..  Czułam jego nieprzyjemny oddech na mojej twarzy. Ten niższy zdjął mi z pleców gitarę i rzucił ją na ziemię (oby śnieg zamortyzował jej upadek, nie wiem co zrobię jeśli coś jej się stało). Drugi zaś zaczął rozpinać moją kurtkę. Krzyczałam. Jeszcze nigdy w życiu nie słyszałam tak przeraźliwego krzyku. Bałam sie.

-Po co krzyczysz ślicznotko, mama cię nie nauczyła, żeby nie sprzeciwiać się starszym?- jego głos był tak przerażający, ale zarazem obleśny. - Bądź grzeczna, bo inaczej źle się to dla ciebie skończy. Jeden niewłaściwy ruch i nawet twoja matka cię nie pozna.- Spojrzałam w jego oczy, które były zimne i pełne nienawiści. 

Tak strasznie się bałam.  Poczułam szorstkie, lodowate dłonie na moich plecach i już wiedziałam, co się zaraz stanie. W walce z dwoma umięśnionymi mężczyznami, nie miałam najmniejszych szans. Powoli pozbywali mnie każdej części garderoby. Znowu byłam bezradna. Czemu akurat ja? Czemu dzisiaj? Łzy zaczęły kapać na rękaw mężczyzny. Zaczęłam szarpać się jeszcze bardziej, co poskutkowało ostrym bólem na twarzy. Uderzył mnie. Poczułam tylko ciepłą ciecz kapicą mi z nosa i kolejny cioć zadany mi tym razem w brzuch.

-Mówiłem. Bądź grzeczna.

***

Znowu poczułam czyjeś dłonie na moim ciele.  Te jednak były gładkie i ciepłe, lecz drżące. Zupełne przeciwieństwo poprzedniego doświadczenie, choć mimo tego moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Ludzki dotyk sprawiał mi ból. Niekoniecznie fizyczny, lecz psychiczny, który moim zdaniem był zdecydowanie gorszy. Do mojej i tak już długiej już listy powodów do strachu, dopisałam  tej nocy ludzi dotyk.
Słyszałam jego głos, coś do mnie mówił, ale nie byłam w stanie odróżnić nawet pojedynczych słów. Poczułam jak coś kładzie miękkiego na moim nagim, wyziębionym ciele. Zebrałam w sobie wszystkie siły i delikatnie otworzyłam oczy. Widziałam go jak przez mgłę, był strasznie przerażony, chyba jeszcze bardziej niż ja. Już miałam dać mu znak, że się ocknęłam, gdy znowu zapadła ciemność. 

***

Usłyszałam wycie karetki i głos młodej kobiety. Coś mówiła o jakimś ciśnieniu, stabilności, krwotokach. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Gdzie ja do cholery jestem? Przecież szłam do noclegowni. Byłam w parku. Czyżby kolejna nieudana próba odzyskania świadomości?

***
Nawet przez zamknięte oczy "widziałam", że w pomieszczeniu jest bardzo jasno. Miałam wrażenie, że lampa świeci mi prosto w oczy. Czułam, że leżę w naprawdę wygodnym łóżku. Przejechałam ręką po otulającej mnie pościeli, aby sprawdzić, czy to co mnie otacza jest prawdziwe. Byłam pewna, że miejsce, w którym się znajduje, to nie noclegownia. W takim razie gdzie jestem? Jak się tu znalazłam? Leżałam tak z zamkniętymi oczami dobrych kilka minut, próbując przyzwyczaić się do panującej jasności.  Nagle usłyszałam jak coś zaczyna wokół mnie piszczeć. Już gdzieś słyszałam ten dźwięk, tylko za żadne skarby nie mogłam skojarzyć gdzie i kiedy.

Spróbowałam się podnieść, ale gdy tylko zrobiłam maleńki ruch, skrzywiłam się. Bolało mnie dosłownie wszystko - od stóp aż po samą głowę. Czułam coś mocno zaciśniętego na moim prawym nadgarstku oraz coś ciężkiego na mojej lewej nodze. Do tego ból przeszywający moją głowę był bardzo dokuczliwy. Czemu ja jestem prawie naga? Gdzie moje ubrania? Co się dzieje?

-Czy pani mnie słyszy? Czy może pani otworzyć oczy?- kobiecy głos dudnił mi w głowie dłuższą chwilę, zanim zrozumiałam, o co mnie pytano- Proszę dać jakiś znak, że pani mnie słyszy.- powoli uniosłam kilka palców, jedyną cześć ciała, która nie byłą owładnięta bólem.-Bardzo dobrze- w jej głosie wyczułam nutę radości- a teraz czy jest pani w stanie otworzyć oczy? - spróbowałam i o dziwno tym razem nie zapadła wszechobecna  ciemność. Wręcz przeciwnie najpierw zostałam całkowicie oślepiona (tak jak myślałam lampą widzącą centralnie nad moim łóżkiem),szybko mrugnęłam kilka razy, spojrzałam w bok i ujrzałam stojącą obok mnie ruda kobietę w białym kitlu. -Witam z powrotem, czy pamięta pani jak się nazywa?

-Yyy...-miałam tak sucho w gardle, że nie byłam w stanie nawet mówić- W...Wod...Wody-wydusiłam siebie, a kobieta szybko spełniła moją prośbę. -Dziękuję, ja jestem...-to było dziwne, ale przez chwilę naprawdę nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć. W mojej głowie była jedna wielka, czarna dziura, która okazała się chyba jedynie wynikiem ogromnego stresu. - Lily?- zapytałam na głos samą siebie- tak jestem Lily. Lily Clark. -  byłam taka dumna, jakbym co najmniej wygrała jakiś prestiżowy konkurs.  Rozejrzałam się dokoła, ale nie mogłam z niczym skojarzyć tego miejsca. W pomieszczeniu było tylko jedno łóżko, na którym obecnie leżałam, wokół mnie stały dziwne aparatury, wydające różne, bliżej nieokreślone dźwięki. Ściany były sterylnie białe, a unoszący się zapach był trochę irytujący. Naprzeciwko mojego łóżka wyły szklane drzwi, a na nich wielki czerwony napis "OIOM". Miałam wrażeniem że już tu kiedyś byłam, a nawet byłam tego w 100% pewna, ale nie miałam pojęcia, kiedy i po co. Kobieta zadała mi jeszcze kilka dziwnych pytań odnośnie odczuwanego bólu oraz zaświeciła małą latarką w oczy. Tylko po co?- Gdzie ja jestem?

-Jest pani w szpitalu, ja jestem pani lekarzem prowadzącym i nazywam się Helene Morris. Trafiła pani do nas kilka dni temu w bardzo ciężkim stanie.- przecież dzisiaj jest wigilia, w jakim ciężkim stanie? O czym ona mówi?

-Jak to kilka dni temu? Czemu? Może mi pani podać dzisiejszą datę?

-28 grudnia. Czy jest ktoś kogo mogłaby poinformować o twoim stanie zdrowia?- kobieta uśmiechnęła się lekko i zapytała podnosząc wzrok znad jakiegoś pliku papierów, w których coś zawzięcie notowała.

-Nie, nie mam nikogo. Czy może mi pani powiedzieć jak ja się tu właściwie znalazłam?
 -podeszła bliżej i położyła mi dłoń na ramieniu

- Czyli nic pani nie pamięta?- znów zapisała coś na papierze, tym razem z bardziej poważną miną

-A powinnam? Proszę mi natychmiast powiedzieć.

-Została pani znaleziona w parku.

-Ale jak w parku? Kto mnie znalazł?- chyba nie muszę dodawać, że byłam strasznie zdziwiona tym, co mówiła pani doktor i jednocześnie strasznie przerażona. Co ja do cholery robiłam w parku?

-Niestety nie mogę pani udzielić tej informacji. Chłopak, który nas powiadomił, prosił jednak, abym przekazała, że jeśli będzie pani potrzebowała jego pomocy, jako świadka, proszę powiadomić policję. Oni spisali już jego wstępne zeznania.

-Jakie zeznania? Po co mam go potrzebować na świadka? Czy jest coś czego nie wiem?- to pytanie było raczej retoryczne, bo nawet z rozmowy wynika, że coś przede mną ukrywa.

-Bardzo mi przykro Pani Clark. Została pani brutalnie pobita i zgwałcona. Trafiła pani do nas w nocy z dwudziestego  czwartego na dwudziestego piątego grudnia. - pani doktor powiedziała to z taką lekkością, jakby to nie były nic ważnego, choć w jej głosie słychać było żal i smutek. Przeanalizowałam jej słowa, które jak po wciśnięciu guzikiem włączyły lawinę wspomnień. Jego brudne, szorstkie ręce na moich plecach,  dotyk, smród papierosów i piwa, który unosił się przy każdym wydechu oprawcy, spadająca gitara, przerażone oczy jakiegoś chłopaka, głos młodej kobiety i... ciemność. Znowu ta cholernie przytłaczająca ciemność. Czy to się kiedyś skończy?

***

-Czy ja mogę do niej wejść?

-Niestety nie, nie jest pan jej rodziną, a poza tym jest jeszcze za słaba na spotkanie.

-Proszę mi tylko powiedzieć, czy ona z tego wyjedzie?

-Nie możemy nic obiecać, ale gdyby znalazł ją pan nawet pół godziny później prawdopodobnie już by jej z nami nie było.

-Dziękuję.


_____________

Cieszę się, że udało mi się napisać ten rozdział stosunkowo szybko. Nie jestem z niego zbytnio zadowolona, ale po czwartej poprawce, stwierdziłam, że lepiej już nie będzie. Mam nadzieję, że wam się podoba. Jeśli czytacie to proszę zostawcie po sobie komentarz. To bardzo motywuje i jest "fenotwórcze".

1 komentarz:

  1. Biedna dziewczyna. Nie Przypuszczałam, że może jej się coś stać.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz! Im jest ich więcej, tym
przyjemniej się pisze!